— Tak. Oczywiście, istnieje zagadnienie pyłu...
— Tak. Oczywiście, istnieje zagadnienie pyłu... — Pyłu? — Jeśli poprzez meteory rozumiesz dość duże bryłki, od paru milimetrów wzwyż, to nie ma się czym martwić. jednak pył okazuje się kłopotliwy, szczególnie dla stacji kosmicznych. Co parę lat ktoś musi sprawdzić poszycie stacji oraz ustalić przekłucia. Zwykle są one za bardzo małe, aby można je było zauważyć, lecz kruszyna pyłu poruszająca się z prędkością pięćdziesięciu kilometrów na sekundą może przebić metal dużej grubości. Brzmiało to dla Gibsona nieco alarmująco oraz Mackay musiał go uspokajać. — Zresztą nie ma minimalnych powodów do niepokoju. — Zawsze są jakieś nieszczelności kadłuba, poprzez które ucieka powietrze; okazuje się ono uzupełniane z zapasów. 46 Gibson niezależnie od zajęć, jakie miał albo udawał, że ma, zawsze znajdował moment, aby bez wytchnienia wędrować po rozbrzmiewających echami labiryntach statku albo siedzieć w równikowej galerii statku oraz obserwować gwiazdy. Zazwyczaj udawał się tam w czasie zwyczajnych koncertów. Dokładnie o godzinie 15 radiowęzeł ożywiał się oraz poprzez godzinę ziemska muzyka panowała w pustych korytarzach Aresa. Każdego dnia kto inny układał program oraz nikt nie znał jego części, choć po chwili prosto było odgadnąć, kto okazuje się w radiowęźle. Norden grał lekkich klasyków oraz opery, Hilton właściwie nic poza Beethovenem oraz Czajkowskim. Mackay oraz Bradley uważali ich za beznadziejnych ponuraków, sami natomiast dawali upust swoim upodobaniom w hałaśliwej muzyce tanecznej oraz w atonalnych kakofoniach, których nikt poza nimi nie mógł ani też umyślnie nie usiłował zrozumieć. Mikroteka książek oraz muzyki na statku była tak obszerna, że wystarczyłaby na całe życie w kosmosie. Zawierała odpowiednik ćwierci miliona książek oraz kilku tysięcy utworów orkiestrowych, zarejestrowanych poprzez aparaty elektronowe oczekujące tylko na rozkaz, który powołałby je do życia. Gibson siedział w galerii obserwacyjnej usiłując sprawdzić, ile Plejad rozpozna na pierwszy rzut oka, kiedy jakiś niewielki pocisk gwizdnął mu koło ucha oraz z cmoknięciem przyczepił się do szkła okna, gdzie zawisł drżąc jak strzała. na pierwszy rzut oka tak zresztą prezentował się oraz poprzez chwilą Gibson zastanawiał się, czy Indianie Cherokee znów wstąpili na ścieżkę wojenną. później zauważył, że na miejscu grota była dużą gumowa ssawka, a od podstawy, zaraz za piórami, ciągnęła się długa, cienka nić. Na końcu biegnącej w dal nici znajdował się dr med. Robert Scott, posuwając się wzdłuż niej jak