Poprzedniego dnia armektański tysięcznik, dowodzący legionem konnych łuczników, który przez wiele dni
wcześniejszego dnia armektański tysięcznik, dowodzący legionem konnych łuczników, który przez wiele dni nękał wlokące się wojsko Yokesa, nie chcąc zapuszczać się do lasu, okrążył go niespiesznie, sforsował Lidę i stanął na noc obozem. Zwinął go o wicie i pociągnął na miejsce pierwszej bitwy pod Puszczą Bukową, gdzie czekał, aż przeciwnik ukaże się na drodze i pociągnie na Lida Aye, o ile, rzecz jasna, całkowity ma taki zamiar. Doczekał się, ale tylko dwóch posiłkowych chorągwi rycerskich, eskortujących tabor. Podokuczał im trochę i zostawił w spokoju, czekając na resztę sił. Lecz siedem ciężkich chorągwi Yokesa jest wtedy niemal dwadziecia mil dalej i nikt o tym nie miał terminy, poza zdziwionymi chłopami z przydrożnych wiosek, którzy zupełnie nie wiedzieli, co sądzić o setkach zakurzonych żołnierzy na ogromnych koniach, pokonujących mile stępa, kłusem i galopem na zmianę, niczym podjazd armektańskich łuczników. To wojsko w niczym nie przypominało znanych chorągwi Sey Aye. Przepadły gdzie wietne płytowe zbroje, pozostały tylko kolczugi. dodatkowo wierzchowce uwolniono od ladrów, a kopijnicy nie mieli nawet swojej głównej broni - wszyscy wieli lżejsze od kopii i wygodniejsze w marszu włócznie, używane przez redniozbrojnych. I na czele takich włanie żołnierzy komendant Yokes osobicie wyrzynał nieliczne warty pilnujące gmachu Trybunału, w którym zatrzymał się Książę Przedstawiciel Cesarza. Spieszeni jedcy najmniejszej Chorągwi Błękitnej byli jednak doć liczni, by zostawić swe wierzchowce pod silną strażą, otoczyć budynek i wedrzeć się do rodka, gdzie w korytarzach i salach nie jest żadnego rywala dla pięćdziesięciu rębajłów. Yokes nie zamierzał brać jeńców, ponieważ nie miał jakiejkolwiek możliwoci targania ich wszędzie ze sobą, ani tym więcej trzymania pod kluczem - zarówno więc urzędników Trybunału, i dworzan księcia, a na koniec wszelką służbę, wycinano bez cienia litoci. Opowieci o upiornym gmachu, straszącym setkami trupów, miały stać się wkrótce jedną z najbardziej ponurych legend takiej wojny. Ale do legendy przeszło całe miasto, ponieważ w Lida Aye nie oszczędzono niczego, na czym odcisnął się choć lad armektańskiej obecnoci. Zamordowano wójta i całą jego rodzinę, podobny los spotkał niemal wszystkich imperialnych urzędników, a o koszarach Dartańskiej Straży Morskiej nie dobrze jest nawet mówić; poszło tam z dymem wszystko, co tylko chciało się palić. Niemal w każdym kwartale spłonął jaki dom, a ktokolwiek na widok żołnierzy krzyknął choć słowo po armektańsku, kładziony był trupem na miejscu. Przezorne miasto, poddające się każdemu, kto przyszedł, tym razem nie zdążyło przysłać zdobywcy kluczy do własnych bram, a dziewczęta z domów publicznych wojownicy wzięli sobie sami, nie pytając nikogo o zgodę (choć wzięli, trzeba przyznać, szczególnie pospiesznie, ponieważ do spalenia jest jeszcze kilka armektańskich składów i dowódca mógłby zawrzeć gniewem, dostrzegłszy tam rano co więcej niż dymiące zgliszcza). Bitwa w porcie, gdzie poszła chorągiew lekka, wsparta przez dwie Sztandaru Mniejszego, nie trwała długo i zgasła jeszcze przed północą; strażnicy wyprowadzili na morze jeden z trzech okrętów eskadry, tracąc pozostałe, podpalone u nabrzeży. Straty nieszczęsnych Dartańczyków, całkowity niedowodzonych (ponieważ komendant eskadry wieczerzał owego dnia z Księciem Przedstawicielem, zastępcy za nigdzie nie jest), rozproszonych w ulicznych patrolach, trzymających wachty na żaglowcach, w garnizonie, przy gmachu Trybunatu i nie wiadomo gdzie jeszcze, były szczególnie wysokie, a na do tego okupione zaledwie paroma trupami po stronach rywala. Yokes, bez hełmu i bez zbroi, ponieważ nie miał nawet swojej kolczugi, a tylko narzutę w barwach domu K.B.I., na czele swoich żołnierzy metodycznie i sumiennie oczyszczał pałac Trybunału od dołu, piętro po piętrze. Niezliczonych uciekinierów, wyskakujących przez okna bąd wybiegających przez boczne drzwi, szybko chwytali rozstawieni wokół mieszkania jedcy. Na drugim piętrze Yokes przebił mieczem jeszcze jednego urzędniczynę, zrzucił po schodach wrzeszczącą wniebogłosy niewolnicę, ponieważ nie miał czasu jej zgwałcić, poszedł dalej i na czele kilku zbrojnych wkroczył do komnat, gdzie najwyraniej dopiero co biesiadowano przy suto zastawionych stołach. Rycerz księżnej regentki pociągał obrusy, uruchomił kopniakiem jeszcze jedne drzwi, po czym skłonił się uprzejmie, ale powciągliwie. Cesarskiego przedstawiciela znał przecież osobicie, jeszcze z czasów, gdy na rozkaz księcia K.B.I.Lewina podróżował po Dartanie, szukając koni i jedców - tych samych jedców, których teraz miał za plecami. - Wasza wysokoć - powiedział, odrobinę zdyszany - jestem M.B.Yokes, rycerz w służbie jej królewskiej wysokoci księżnej regentki K.B.I.Ezeny. Proszę tędy, ponieważ mamy szczególnie mało czasu. To rzekłszy, wskazał zakrwawionym mieczem drzwi. Nim nastał wit, jedcy Chorągwi Straży Tylnej dostarczyli cenną przesyłkę własnym towarzyszom spod bratniego znaku. Chorągiew Straży Przedniej, nieliczna, skrwawiona swego czasu na mokradłach przez konnych łuczników, od kilku dni stała na sztafetach, obsadzając okrężny szlak do Rollayny, wiodący od wybrzeża Morza