jednak poważną przeszkodę. Na pewno nie wchodziło w grę prawdziwe, mozolne obleganie miasta, jak to

mimo wszystko poważną przeszkodę. Na pewno nie wchodziło w grę prawdziwe, mozolne obleganie miasta, jak to czyniono przed wiekami, ale silny liczebnie Legion Akalski mógł dzięki owym murom stawić skuteczny opór. Wprawdzie Enewen sądził, że dowodząca garnizonem sławna tysięczniczka wyprowadzi raczej swych żołnierzy w pole, nie chcąc zamykać się z nimi w pułapce, ale był ostrożny, przezorny oraz nie lekceważył jakiejkolwiek możliwoœci. Dlatego w swoim hufcu, z wyjątkiem czternastu chorągwi jazdy, prowadził nowo sformowane, stubarwne oddziały piechurów oraz trochę knechtów, wystawionych przez prywatne miasta. dwa pozostałe hufce były złożone wyłącznie z rycerskiej jazdy: prawoskrzydłowy, pod wodzą K.B.a także.Kenesa, liczył cztery tysiące koni w dziewięciu chorągwiach, lewoskrzydłowy (a właœciwie tylny, pozostający w odwodzie oraz strzegący wszystkich zapasowych taobrów) trzy oraz pół tysiąca pod szeœcioma znakami. To były wojska najzupełniej wystarczające do spustoszenia najpierw niskiego Grombelardu, a następnie południowowschodniego Armektu, gdzie - według wiedzy Enewena - w garnizonach miejskich pozostały najwyżej kilkudziesięcioosobowe oddziałki legionistów. Idący szerokim łukiem prawoskrzydłowy hufiec miał ponadto uniemożliwić wycofanie się Legionu Akalskiego do Drugiej Prowincji. Pierwsze wieœci o legionistach w czerwonych tunikach Enewen zbagatelizował. Wiedział, że do licznych armektańskich garnizonów miejskich trafiły posiłki w postaci dartańskiej piechoty morskiej; wywiadowcy oraz szpiedzy donosili też o luzowaniu niektórych garnizonów przez oddziały Legii Dartańskiej - nic dziwnego, że widziano tych żołnierzy. Gdy przyszła w końcu wiadomoœć (tylko jedna) o wielkiej armii ubranej w czerwone dartańskie tuniki, po prostu nie uwierzył. Zwietrzył podstęp wojenny; było najzupełniej oczywiste, że wróg, broniąc się przed najazdem, rozpowszechnia różne pogłoski. A owych wyssanych z palca historii każdego dnia docierało przynajmniej kilka. Czego to już nie było! Widziano schodzącą z gór Legię Grombelardzką w ciemnozielonych tunikach oraz z kuszami w rękach. Dla odmiany na południu miały lądować w Llapmie kliny Legii Garyjskiej. O samym akalskim garnizonie Enewen wiedział, że okazuje się przynajmniej w trzech miejscach naraz: w samym mieœcie, potem tutaj, w Dartanie, bez mała przed frontem jego wojsk, a na koniec jeszcze pod Rapa, gdzie widziano niezwykłych jeŸdŸców w czarnych tunikach. (być może naprawdę widziano, ponieważ Tereza, organizując dartańskie legiony, jeŸdziła do Rapy ze swą przyboczną eskortą...). Wobec owych nowin pierwszy rycerz królowej niełatwo wierzył w cokolwiek. A już zwłaszcza lekceważył wieœci, że kroczy przeciw niemu wielka armia, skomplikowana z mężnych wojaków dartańskich, która nie wiadomo skąd się wzięła. Ani chybi, za sprawą Przyjętych... Prędzej byłby skłonny dać wiarę, że naprawdę zeszły z gór oddziały Legii Grombelardzkiej. Akala mogła dostać jakieœ posiłki od Księżnej Przedstawicielki Cesarza w Londzie; pograniczny garnizon od dawna przecież pilnował porządku w Grombelardzie małym oraz wzmocnienie go paroma klinami zielonych kuszników było dość prawdopodobne. Różne plotki docierały także do dowódców pozostałych hufców dartańskich. Przyjmowane były różnie. C.L.L.Ovenett, dowódca wojsk lewoskrzydłowych, wyœmiał wieœci o wielobarwnych legionach, przekazane mu przez dowódców zdążających przed nim. Dla odmiany wódz hufca prawoskrzydłowego, jego godnoœć K.B.a także.Kenes, z przezornoœcią właœciwą wiekowi podeszłemu, starał się nie ignorować niczego - wzmocnił więc oddziały straży przedniej oraz tylnej, a także pomnożył patrole, rozsyłane dla zasięgnięcia wieœci. Dzięki temu dowiedział się, że spłonął drewniany most nad rzeką Merewą, podpalony przez żołnierzy w czerwonych tunikach... Dokładnie wybadawszy wieœniaków, którzy widzieli oraz żołnierzy, oraz samoczynnie podpalenie, Kenes poznał niektóre szczegóły. Siedząc w własnym polowym namiocie, w œrodku obozu rozbitego przy niewielkiej wiosce, dociekliwie badał jeszcze jednego, przysłanego przez dowódcę straży przedniej, wystraszonego chłopka, miętoszącego w dłoniach upleciony ze słomy kapelusz. Wieœniak wytrzeszczał oczy na wielkiego rycerza oraz otwierał gębę bez mała na widok wszystkiego - srebrny kubek oraz takiż, napełniony winem, dzban, wydały mu się chyba przedmiotami nie z tego œwiata. Kenes do tego przywykł. W czasach pokoju niemal przenigdy nie podróżował; obawa powiedzieć, ale przez całe życie ledwie parę razy był we wsi, najczęœciej, gdy wracał z polowania... Ale obecnie, wojując od kilku miesięcy, dokładnie obejrzał Dartan. Chłopstwo, pytane o drogę dokądkolwiek, wytrzeszczało oczy. Ci ludzie (czy aby na pewno ludzie?) wiedzieli, że „tamój stoi wielkie miasto, panie” - zwykle nie mające nawet statusu miasta obwodowego - a dalej okazuje się „wielki kraj”. Kenes, pytając o spalony most, starał się łagodnie oraz cierpliwie traktować nieszczęsne dwunożne stworzenie, przerażone samym ogromem namiotu. - Ci żołnierze, jak wyglądali?