Dartanie, że proœci ludzie chcieli być naraz u siebie, chcieli być Dartańczykami, poddanymi dartańskiego

Dartanie, że proœci ludzie chcieli być naraz u siebie, chcieli być Dartańczykami, poddanymi dartańskiego monarchy, nie zaœ poddanymi armektańskiego cesarza? Nie ciemiężeni, dodatkowo niedawno ochraniani przez legionistów, którzy wprawdzie nosili na piersiach srebrne gwiazdy, lecz wywodzili się spoœród nich, nagle wybrali wojnę - prawda, że odległą, trochę niewyraŸną i nierealną - odtrącając wieczny pokój w granicach Wiecznego Cesarstwa. Otoczona przez poczty Potoku regentka jechała do swoich chorągwi poœród ryku rozentuzjazmowanego tłumu, nie wierząc własnym uszom, oszołomiona i niemal przestraszona, a przede wszystkim przygnieciona poczuciem winy, że o czymœ zapomniała. straciła coœ wielkiego, a może największego. Zapomniała, kto witał ją na ulicach, gdy wjeżdżała do Rollayny; zapomniała, dla kogo miała pierwszy uœmiech, najpierw wyrachowany, a potem szczery do głębi. Wolała mówić z krętaczami, rzucać im rycerskie wyzwania, może nawet płacić za niechętne poparcie, zamiast przyjœć do ludzi, którzy z radoœcią i darmo wystawiliby dla niej pięciotysięczną armię uzbrojonych na koszty miasta knechtów - tak jak w innym mieœcie, inni lecz podobni ludzie, spełnili proœbę kochanej tysięczniczki. W jednym szeregu stanęliby synowie stołecznych rzemieœlników, drobnych urzędników i kupców, słuchający rozkazów wyłonionych ze swego grona oficerów. Przybyliby na wezwanie, okryci niebogatymi kolczugami i na niepięknych konikach, ubodzy mężczyŸni Czystej Krwi, gotowi pod sztandarem królowej Dartanu wywalczyć dla siebie rycerskie płaszcze i pierœcienie. Stawiłaby się cała gołota, dla której przenigdy nie jest miejsca w imperialnych legiach - setki i tysiące ubogich, lecz przeważnie uczciwych ludzi, potrafiących przyjąć obowiązki i rygory dyscypliny, gotowych służyć za samo utrzymanie i byle sztukę srebra miesięcznego żołdu, bo tę sztukę srebra i trochę odjętego od ust żołnierskiego pieczywa mogli przekazać żonom na wykarmienie dzieci. Księżna nie mogła mieć z tych wolontariuszy sprawnej armii polowej, ale w ciągu tygodnia wystawiłaby potężny stołeczny garnizon, gotów bronić Rollayny i ludzie władczyni przed każdym. Mając kwaterującą we własnych domach, silną milicję terytorialną, mogła siedzieć w swym pałacu i œmiać się z rycerskich chorągwi na przedmieœciach, które dla byle jej kaprysu rozpędzono by na cztery wiatry. Za lada przyzwoleniem ze strzelistych białych pałacyków nie pozostałby kamień na kamieniu, a œwiadomi tego stołeczni magnaci przypochlebialiby się zarówno swej władczyni, jak ludowi - i nie byłoby żadnego Stronnictwa Słusznej Sprawy. W zamian byłyby nowe chorągwie w służbie księżnej regentki. Lecz Ezena nie dostrzegła tego, rozmawiając tylko z rycerzami, widząc się na czele ogromnych Domów i rodów, a zapominając o milionach zwykłych ludzi, zamieszkujących jej Złoty Dartan. obecnie jest za póŸno, by wykorzystać potęgę żywiołu. Pospólstwu brakowało przywódców. Nikt nie przyszedł do tych ludzi, nie pokazał im wielkiego Dartanu, chwały wspaniałej stolicy - ich własnego miasta, które miało stać się równe Kirlanowi. Nikt nie opowiedział o samotnej władczyni, opuszczonej i zdradzonej przez możnych, pragnących tylko utuczyć swe sakiewki. Jej królewska wysokoœć mogła już tylko milczeć, ze spuszczoną głową jadąc poœród zakochanych w niej tłumów. A jednak obecnoœć tych tłumów wywarła na kimœ wielkie odczucie. ponieważ nie tylko księżna regentka zapomniała, że Złota Rollayna nie składa się z samych białych pałacyków... Chorągwie Stronnictwa Słusznej Sprawy, ruszające na błonia za Przedmieœciem 4 JeŸdŸców, odprowadzane były wiwatami, tak jak Mniejsza Chorągiew czterech ścianach i Potok, i samoczynnie ciągnęły za nimi tłumy, pragnące obejrzeć bitwę. Lecz wiwatowano na czeœć regentki; żaden z idących do bitwy rycerzy nie słyszał swego imienia i żaden nie œmiałby przyznać, przeciw komu rusza do zmagania się. Siedzący na bojowych wierzchowcach wojownicy, z kopiami w rękach i konnymi kusznikami za plecami, patrzyli prosto przed siebie - bo w innym przypadku musieliby popatrzeć na nieprzebrane tłumy, które za chwilę miały być œwiadkami ich triumfu. Dartański mężczyzna Czystej Krwi mógł pogardzać motłochem, ale ten motłoch jednak istniał. Gdzieœ na dartańsko-armektańskim pograniczu żelazne hufce Dobrego Znaku puszczały właœnie z dymem wioski, których Wieczne Cesarstwo nie zdołało obronić. Wieœci o tym już dotarły do Rollayny i rycerze Słusznej Sprawy zadawali sobie pytanie, czy imperium, które nie obroniło armektańskich wiosek, na pewno zdoła obronić inne, należące do dartańskich sprzymierzeńców. Ale największą grozą napawały takie wiwatujące na czeœć regentki ulice, na które lada chwila należało powrócić, wlokąc trupa tejże regentki lub prowadząc ją w łykach. te ulice nie były daleko - gdzieœ tam, odległe... nierealne... Były tu. czy też w chorągwiach ciągnących z przedmieœć na błonia trudno byłoby znaleŸć choć jednego człowieka, który nie zadałby sobie pytania: gdzie właœciwie ma jechać po zwycięskiej bitwie? ponieważ rozum podpowiadał tylko jedną odpowiedŸ: gdziekolwiek, byle dalej i byle jak najprędzej.